W dniu, w którym Prezydent Stanów Zjednoczonych wygłasza doroczne przemówienie "State of the Union", potężna eksplozja na Kapitolu zabija tysiąc osób, w tym prezydenta i wszystkie osoby w linii sukcesji. Przy życiu zostaje tylko Sekretarz ds. Budownictwa Mieszkaniowego i Rozwoju Miast, Thomas Kirkman (Kiefer Sutherland), który zgodnie z
Tak spieprzyć dobry film, to mało kto potrafi. Ceniłem Netflix jako platformę i producenta, ale do czasu. To co pokazano w trzecim sezonie filmu przechodzi ludzkie pojęcie. Z dobrego serialu politycznego zrobiono gniota i wsadzono w niego wszystko, co tylko matka ziemia urodziła: od eutanazji po lgtb. Nie mam nic...
Pierwszy odcinek i zawiązanie fabuły ciekawe, ale potem niestety wchodzimy na stare telewizyjne tory i robi się banał, brakuje pazura, pogłębienia psychologicznego postaci, rysu politycznego, a mamy bajkę o dobrym liberale, który stara się uchronić amerykańskie, czy raczej liberalne wartości w trudnej sytuacji plus...
Ranek, Biały Dom.
Seth, Emily i Aaron wbiegają do gabinetu prezydenta, który z założonymi z tyłu rękami wygląda przez okno.
- Panie Prezydencie! - krzyczy Emily
- Co się znowu stało? - odpowiada zmęczony Tom Kirkman.
- W Białym Domu jest terrorysta z bombą i grozi, że zamorduje miliard osób - tłumaczy Seth.
- Jak...
*Jak pewnie 90% społeczeństwa popieram mniejszości seksualne, etniczne, etc.* ale pokazywanie pełnego seksu czarnoskórych gejów jest co najmniej obrzydliwe i większość ludzi raczej nie chce widzieć takich scen.
A po za tym 3 sezon składa się z tematów typu, aborcja, mniejszości seksualne, mniejszości etniczne,...